rano budzimy sie w strasznym skwarze... nic mi sie nie chce... Mati mowi, ze lepiej rano wyruszyc... mysle sobie, ze ma chlopak racje...
no siup. zwijamy namiot i zegnamy sie z policjantami;)
i znowu na stopa. jak zwykle zaczelismy lapac stopa na zlej drodze i ktos nas uswiadamia oraz kieruje na wlasciwa droge;)))
gdy znalezlismy droge i stanelismy w upatrzonym miejscu okazalo sie, ze nie mozemy tam stac poniewaz to byl teren mrowek... wiec idziemy jakis km dalej za most i stoimy...
Msti lapie, bo to jego kolej, lecz chcial zajrzec w mape i dal mi na chwile potrzymac kartke z napisem "Chiang Mai" i kurde jestem w czepku urudzony;))))) nie minelo 5 min i mamy stopa...
podroz bardzo spokojna;P prawie zasnalem...
piekne widoki do ktorych nie moge sie przyzwyczaic...
dojezdzamy i koles niewie gdzie nas wysadzic, wioec pokazujemy karteczke z naszym hotelem i gosc dzwoni i sie pyta jak dostac sie do naszego hotelu...
pozniej pyta sie ludzi na ulicy...
wreszcie docieramy;))) gosc mowi, ze nalezy sie 200thb, a Mati mowi, ze nie..przeciez podrozujemy za free i nie po to stalismy na ulicy zeby placic...
ja to samo i ze nie mamy kasy, wtedy on kuma i odjezdza...
heh... znowu sie udalo za free;))))))))))))))))))))))
do hotelu odswierzyc sie i w miasto...
miasto piekne, wszedzie mi glowa lata;))
swiatynie Buddy i te sprawy, wszystko takie piekne, inne.... gdy juz skonczylismy zwiedzac poszlismy na piwko, a pozniej wrocilismy do hotelu na spotkanie przed treekingiem, troche przydatnych informacji i nara....
lazilismy sobie po miescie pol nocy... poszlismy spac wyczerpani, ale naladowani pozytywnymi myslami:Jutro bedziemy w dzunglii;))