rano wyruszamy dalej. po drodze trafiamy na stragan z warzywami i kupujemy sobie salate, cebule, szczypior i pomidory. jeszcze dalej po bagietce i szukamy dobrego miejsca w cieniu, zeby usiasc i zaczac lapac stopa....
Matiego kolej, wiec on lapie... i kurde jestem w szoku, bo nie minelo 5 min i juz mamy transport. jakis gosciu jedzie z mama do siostry do Vientiane... cale 6 godz na tylnich siedzeniach.. auuuu moj tylek!!!!
widoki za to bija wszystko;))) gory wszedzie;))) jedziemy zygzakiem, wiec bardzo wolno i wszystko mozemy dokladnie obejrzec;)) dla mnie najwieksza niespodzianka byly wioski budowane na zboczach gor wzdloz drogi.... masakra... co chwila kierowca musial uzywac klaksona, zeby zwierzeta uciekaly z drogi. jeden kogut chyba byl gluchy.....
przerwa na obiad i jedziemy dalej... czestuja nas slodkim ziemniakiem i bananem;)) mili ludzie. jednak gdy dotarlismy na miejsce gosciu chce kasy, ale uslyszal to samo co zawsze mowimy:
-NO MONEY!!!
ale mamy szczescie. zatrzymalismy sie akurat pod tanim guesthousie. 40000kp za dwie osoby;)))) chociaz raz nie musimy szukac;)))))
wyszlismy na miasto, zeby sie z nim zapoznac no i na piwko;))) po drodze wszedzie sprzedaja bagietkiz czym tylko sie chce... ale my mamy nasze w pokoju i niech czekaja...
i idziemy sobie idziemy i slysze znajomy serial " Przyjaciele". okazuje sie, ze tutaj w prawie kazdym barze puszczaja ten kultowy w wielu krajach serial... wiec usiedlismy i tez ogladamy...
wracamy do pokoju na nasze kanapki.. mniam mniam.... pyszne byly;)
wieczorem na miescie spotkalismy jeszcze naszych znajomych z Anglii kompletnie pjianych, a Freddy zgolil sobie polowe wlosow.. swir!!!!
umowilismy sie z nimi na drugi dzien na zwiedzanie okolic na skuterze... ciekawe, czy dadza rade....