wstajemy i ruszamy poza miasto, zeby zlapac stopa... i pierwszy raz sie nie udalo/ stalismy prawie godzine, a w tym czasie nie przejechalo wiecej samochodow niz 50.... myslimy, ze nie ma sensu tu stac i zdecydowalismy sie wrocic na bus station... po drodze zjedlismy po zupce chinskiej, a ja zobaczylem herbatke z napisem "green tee"... moglem dokladniej poczytac zanim kupilem i sie napilem, bo okazalo sie, ze to herbatka z pszenicy.... moze i zdrowe, ale smakuje jak gown...
w oczekiwaniu na autobus(bilet 50000kp) gramy w karty.... w autobusie ciasno, ze hej a babka przede mna jeszcze sobie rozlozyla siedzenie....;(( znowu mam pecha...
dojechalismy juz po zmroku, wiec szybko szukamy jakiegos taniego guesthousu... wszystko pozajmowane lub drogie... i w ten sposob zostalismy zmuszeni do nocowania w pokoju z innymi podroznikami za 20000kp... niezbyt milo, a na dodatek gosciu w moim pokoju tak chrapal, ze zalowalem, ze nie mam ze soba pieprzu......
jutro zamierzamy spadac stad do Pakse... tak bedzie najtaniej mimo, ze bedzie trzeba troche wylozyc na pksa... ja i tak juz zaciskam pasa jak moge... ach... ten Laos wszystko zmienil.. zarowno nasze plany jak i stan "kieszeni"...