rano po wymeldowaniu ruszylismy z zamiarem podrozy na stopa. po drodze male sniadanko - arbuz za jedyne 5 000;))) slodziutki, az rozplywal sie w ustach;P
po drodze okazalo sie, ze nie damy rady dzisiej jechac na stopa. bylo po 12 a my jeszcze nie wyszlismy za pks... przeszlismy jakies 6-7 km i bylo juz po 12... ostatni autobus jest o 13... jedziemy nim... nie mamy wyboru... bilet 30000...
jazda okazala sie bardzo przyjemna i pelna milych wrazen;D trafila mi sie fajna grupa ludzi... gadalismy sobie w milej atmosferze.. jakis japonczyk pokazal zdjecia z Wietnamu, ktos poczestowal mandarynka;)), a na jednym przystanku miejscowe dzieci doslownie rzucily sie na nas i wciskaly rece do srodka z bulwami jakichs roslin...pare osob kupilo to i w drodze czestowali.. dowiedzialem sie, ze to slodkie ziemniaki i grzecznie odmowilem(wole zwyklego ziemniaka)... jednak co ja widze????? niemal wszyscy wcinaja te ziemniaki;)) obrali je tylko ze skorki i zajadaja sie tym;P hehe
do naszego przystanku dojezdzamy okolo 16 i do Don Det musimy przeplynac lodeczka za 15 tys. na wyspie znalezlismy bungalow za 15tys.;))
zostawilismy bagaze i poszlismy wykapac sie w rzece;) tutaj woda nawet czysta, nie to co w Vang Vieng;D po kapieli poszlismy cos zjesc i spac....